odbędzie się pojedynek. Jedyny wierny przyjaciel Janek ma się strzelać z jej mężem, nikczemnikiem, który znęcał się nad nią i nagą niemal wyrzucił z domu, na śnieg...
Twarzyczkę krzywi boleśnie wyraz nieludzkiej męki, przepastne wielkie, fijołkowe oczy, spozierające nieco z pod czoła, żebrzą o współczucie, o litość... W całej postaci coś z wdzięku i niezaradności dziecka; otulają ją cudne rozpuszczone włosy a z słodkich ust, niby szczebiot ptaszyny, biegnie cichy szept, skarga na złość, na podłość, na nikczemność ludzką...
Nagle pada strzał, w ślad za nim stłumiony jęk. To Janek kona raniony śmiertelnie; nikczemnik mąż triumfuje...
Lena patrzy nieprzytomnie... po policzkach płyną łzy... a wraz z nią płaczą na widzowni panie, nawet mężczyźni chyłkiem ocierają oczy.
Nagle Lena się uspokaja. Odrywa się od zwłok ukochanego, na twarzy maluje się rozpacz i powoli deklamować poczyna wiersz Asnyka
Stoi wierzba płaczącą,
Drży w promieniach miesiąca
I wzdycha...
Mówi coraz wolniej, oczy poczyna przesłaniać mgła, chwieje się na nogach...
— Boże! — szepce jakiś przerażony głos na sali — z rozpaczy dostała pomieszania zmysłów!