wiąc jej spojrzenia, które czasem padały nań filuterne i kokieteryjne. Lecz teraz nawet i spojrzeniom tym nie przypisywał zbytniej wagi.
— Miał rację Prudnikow — czasem myślał w duchu, nie na nasze zęby to kąsek, w bliższą przyjaźń się z nią nie wejdzie. Na nic to całe chodzenie, chyba tylko zakocham się naprawdę. Za każdym razem przysięgał sobie, iż więcej do Wisnowskiej nie pójdzie a potem coś bezwiednie ciągnęło go do niej i marzył tylko o tem, aby znaleźć się tam jaknajprędzej. Stan taki, w czasie którego kornet nawet mniej pił i hulał, popełniwszy zato ku chwale literatury rosyjskiej wiele sentymentalnych wierszy, trwał przez parę miesięcy, aż dnia pewnego zdobył się Bartenjew na siłę woli i wizyt zaprzestał, ograniczając się jedynie do bywania w teatrze i nadsyłania koszów z kwiatami, niesłychanych rozmiarów.
Jeśli chodzi o Wisnowską, to zwróciła ona uwagę na swego nowego wielbiciela. Początkowo spozierała nań bez zbytniej sympatji, określając w duchu niepozornego huzara, jako „krzywonogiego smarkacza“ Wreszcie jednak wzruszył ją ten zachwyt bez granic.
Była przyzwyczajoną do pochwał, komplementów, oklasków, lecz nie była przyzwyczajoną do podobnej czci i podobnego podziwu.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/30
Ta strona została skorygowana.