nia Wisnowskiej. A nuż ją spotka, nuż zechce z nim na ulicy porozmawiać, może wtedy łacniej wypowie jej wszystkie słowa z trudem cisnące się na usta.
Krążył tedy po Złotej, krążył po Marszałkowskiej, ale szczęście mu nie dopisywało.
Spotkać jej nigdzie nie mógł, natomiast omało parę razy nie natknął się na Prudnikowa i od niechybnego wyśmiania salwował się pospieszną ucieczką do najbliższej bramy.
Że jednak każdemu szczęście kiedyś musi się uśmiechnąć, spotkał zupełnie przypadkowo artystkę na Placu Teatralnym, gdy powracała z próby. Zdębiał, zamienił się w słup soli i wyprężony, niby przed jenerałem, stał salutując uroczyście. Aktorka zagadnęła go pierwsza:
— Cóż pan porabia, monsieur Alexandre? — odezwała się po francusku, gdyż stale z rosjanami rozmawiała w tym języku, władając nim świetnie. — Wcale pana u mnie nie widać! Nieładnie zapominać o starych przyjaciołach...
— Służba... musztra... moc zajęcia... bełkotał kornet zmieszany, tracąc w obecności aktorki całą swą pewność hulaszczego zawadyjaki.
— Bardzo nie ładnie! — powtórzyła, dobrze że spotykam, chciałam... Ale... Proszę tu na mnie zaczekać! — odwróciła się nagle i zbliżyła do przechodzącego starszego, siwego pana, dając mu znaki, aby przystanął.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/32
Ta strona została skorygowana.