Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

mi popisywał się niechętnie, więc też obecnie mruknął.
— Et, głupstwo wszystko!
— Kochany autorze — zawołała Wisnowska — musi pan mi coś z ręki powiedzieć, ale koniecznie, koniecznie...
Gdy i obecni poczęli nalegać, Jeske-Choiński, przymuszony, ujął dłoń artystki. Długo badał linje, marszczył czoło, coś kalkulował w końcu orzekł:
— Tak... bardzo ciekawe... w każdym razie czekają panią losy niezwykłe...
— Będę sławną, wielką?
— Zapewne... zapewne... linja Apollina szalenie rozwinięta, tylko... tylko....
— No... no... proszę mówić prędzej!
— Oczekuje panią jakiś wielki wstrząs moralny, bo ja wiem... tragiczne przeżycia... może gwałtowna śmierć...
— Dobryś, — klasnęła w dłonie Wisnowska, nieco przestraszona — najprzód mi wymyślają za kościotrupy, potem straszą śmiercią gwałtowną! Kiedyż to ma nastąpić?
— Tego określić nie mogę! — odparł ze śmiechem Jeske Choiński, sam niezbyt wiele przywiązując wagi do swej wróżby i pragnąc zatrzeć złe wrażenie — Zapewne za sto lat!
— Całe szczęście, mam przynajmniej dużo czasu, będę jeszcze w Ameryce! Słyszał pan,