ki artystce, wywyższonym w oczach własnych, zajmującym, dzięki przyjaźni z nią, rzekłbyś, wyższe stanowisko, nawet na kolegów pułkowych patrzył z lekką pogardą.
Drżał, by jej nie utracić a ośmielony sympatją, okazywaną przez Marję, zdobył się na krok decydujący.
Gdy raz siedzieli w japońskim buduarze aktorki a ta milczała, pozostając pod urokiem jakiejś rzewnej melodji, z przejęciem odegranej przez Bartenjewa, nagle pochylił się i na jej niedbale zwisłej dłoni, złożył długi pocałunek. Zadumana, nie broniła mu tej pieszczoty, może nie przywiązując do niej poważniejszego znaczenia. Lecz wtedy on wpił się ustami w obnażone ramię, jakby chcąc wylać cały płomień trawiącej go namiętności.
— Panie Sasza! zawołała przytomniejąc, — co to znaczy?
— Ach! Cobym dał, by pani należała do mnie! — wyszeptał.
— Taki sam, jak wszyscy! — przemknęło jej przez myśl — z każdego mężczyzny prędzej czy później zwierzę wylezie!...
— Bynajmniej nie chciałem obrazić — oświadczył dalej kornet z miną uroczystą i poważną — dawno już pragnąłem wypowiedzieć to co nurtuje na dnie mojej duszy...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/42
Ta strona została skorygowana.