Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze! — odrzekła głośno — a cóż na to powiedzą pańscy rodzice?... Zezwolą?
— Przeczuwam — odparł kornet — iż zajdą pewne trudności! Lecz ja postaram się je przezwyciężyć!
— Nie wiem czy się panu uda? Różnica wiary, narodowości... Zresztą jestem artystką... sceny nigdy nie porzucę... sam pan najlepiej wie, jakie co do małżeństwa z aktorkami, w niektórych sferach panują przesądy...
— Lecz gdyby udało mi się przełamać przeszkody... mogę liczyć na pani słowo?
— Kochany panie Sasza — gładząc go ręką po włosach, z uśmiechem oświadczyła Wisnowska — Dziś nie odpowiem panu ani tak ani nie... Do niczyjej rodziny siłą wdzierać się nie myślę, aby później znosić szykany i przykrości... Proszę wprzód pomówić z ojcem... a potem powrócimy do naszej dzisiejszej rozmowy...
— Panno Marjo! Lecz nie odbiera mi pani nadziei?
— Oj dzieciaku, dzieciaku! — wyciągnęła na pożegnanie rękę, rada, iż tak gładko udało się jej wyślizgnąć z przykrej sytuacji.

Tegoż wieczoru kornet Bartenjew napisał podanie do swego dowódcy, prosząc o udzielenie mu dwutygodniowego urlopu, cełem załatwienia spraw rodzinnych. Gdy skończył pisać,