dując cię w towarzystwie moskala, brali na języki. Och, ta twoja kokieterja, tyle już przez to przykrości miałaś, czy nigdy nie spoważniejesz?
— Mama zawsze przesadza?
— A co było z Myszugą, czem go odstręczyłaś?
Na to ostatnie zapytanie, nie dała Wisnowska żadnej odpowiedzi tylko zbliżyła się do okna i niby uważnie jęła obserwować ruch uliczny; matka zaś nie chcąc przedłużać, zbaczającej na niezbyt miłe tory rozmowy, opuściła pokój.
Wisnowska zamyśliła się.
Przed chwilą zarzucono jej zalotność! Niestety, sama wiedziała, iż matka ma rację, choć w wypadku z Bartenjewym najmniej winną się czuła. Lecz istotnie siedział w niej jakiś djablik, którego obawiała się chwilami, djablik nakazujący tysiączne psoty płatać mężczyznom, uwodzić ich, starać się, by jaknajwiększa liczba otaczała ją wielbicieli... A ile już na tem tle miała przykrości! Ile niepotrzebnej gadaniny i obmowy... Czyż we Lwowie nie odszedł od niej Myszuga, urażony wiecznie otaczającym ją rojem adoratorów, po to, aby ożenić się, jakby na złość, z inną. A jak świetnie pasowali do siebie, jakąby utworzyli znakomitą artystyczną parę. Dziś on nie jest szczęśliwy, rozszedł się z żoną, a ona czuje pustkę dokoła...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/47
Ta strona została skorygowana.