ordynansa, bo widział jak się tuliłam, obecnie pozłościła go nasza poufałość...
— A niech sobie będzie zazdrosny! Najwyższy czas z nim skończyć! Mało inseresujący jegomość...
— Mam wrażenie, że masz rację. Zapowiem służącej, aby go więcej nie wpuszczała. Mogłam go tolerować, ale wybryków znosić nie będę... Jakie on ma prawo urządzania jakichś scen... Dziś koniec znajomości z panem Bartenjewym...
— Dzwoń na kelnera!
Myszuga nacisnął dzwonek. W tejże samej chwili rozchyliły się drzwi, lecz ukazało się w nich nie oblicze służącego a ordynans, dający Wisnowskiej rozpaczliwe znaki.
— Pani, pani... na minutku!
— Zostań tu — odezwała się do Myszugi — pewnie chce mnie przepraszać! Ty byś go tylko rozdrażnił! O ja się z nim rozprawię, więcej nam dokuczać nie będzie!
Wyszła na kurytarz.
— Jasna panienka! — mówił teraz szeptem, wystraszony żołnierz — z moim barinem coś niedobrego się dzieje... Ot, tam po ogrodzie z rewolwerem lata!
— Coraz lepiej się zaczyna! — Tylko tego brakowało! — ogarnęło ją przerażenie. Prowadźcie do pana!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/63
Ta strona została skorygowana.