którą go trzymała Wisnowska. — To moje nieodwołalne postanowienie! Proszę mnie puścić!
— Złoty, kochany, jedyny panie Sasza — jęła ze łzami w oczach błagać artystka, widząc iż huzar bynajmniej nie żartuje, lada chwila gotów spełnić swą groźbę... ja proszę, ja błagam... pan tego nie zrobi... nie, nie... pan nie uczyni mi takiego zmartwienia...
— Wiele pani na mnie zależy! — szepnął z goryczą
— Ależ bardzo.. mówiła gorączkowo, pragnąc za wszelką cenę wybrnąć z tragicznej sytuacji — ja... ja doprawdy... pana ogromnie lubię... Pan musi żyć dla mnie!
— Skoro tak — powoli odparł kornet — proszę mi dać dowód, któryby mnie przekonał!
— Ładnie wpadłam, pomyślała z rozpaczą, a ostrzegali, żeby z nim nie zaczynać! Obiecam, co zechce? — nadal czepiać się będzie! Nie obiecam? Bezwzględnie zastrzeli się a ta krew na mnie spadnie! Boże...
Pani się waha? — zapytał groźnie, widząc iż aktorka milczy
— Nie... jęknęła a w myśli dodała — teraz muszę się zgodzić, jutro jakieś wyjście się znajdzie!
— Więc pani się zgadza, powtórzył. — Dobrze! Oto krzyż, wskazał na pomnik, o który stał oparty, pani jest wierzącą podobno bardzo katoliczką. Proszę mi przysiąc na ten krzyż...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/65
Ta strona została skorygowana.