otóż macie ostatnią moją myśl... dla was zabiję ostatnie drgnienie mego serca....
Tak brzmi bodaj najściślejszy pamiętnik samobójcy, jaki znany jest w literaturze. Saint Edmée był nędznikiem a jednak umarł wielce odważnie. Z tego oraz licznych innych przykładów wynikałoby, że samobójstwo popełnia się z całą rozwagą, na zimno.
Tem nie mniej, o ile bliżej wniknąć w przedmiot, obraz się zmieni. W większości wypadków samobójstwo następuje z krańcowego naprężenia nerwów, ze stanu graniczącego z niepoczytalnością, samobójca nie wie co czyni, jest jakby w oszołomieniu, w obłędzie. Najlepszym tego dowodem opowiadania licznych odratowanych samobójców, którzy gorąco cieszyli się z odzyskanego życia i twierdzili, że w momencie straszliwej decyzji działali jakby pod wpływem jakiejś straszliwej sugestji, sami nie wiedząc co czynią.
Bo zasadniczo odebrać sobie życie nie jest rzeczą taką łatwą i taką prostą jakby się zdawało. Iluż ludzi, znajdujących się w najcięższych, w najbardziej krytycznych warunkach powtarza: „ach z jakim gustem odebrałbym sobie życie, ale odwagi mi brak, brak mi odwagi“! Iluż ludzi w najcięższej depresji moralnej tem nie mniej nie ma odwagi targnąć się na swe życie. Weźmy np. choćby bandytów, zbrodniarzy, którzy przy schwytaniu wiedzą, że grozi im kara śmierci — rzadko który w ostatniej chwili przykłada sobie lufę rewolweru do skroni; liczą na niemożebność, na cud a może cieszą się, że przez tygodni parę oglądać będą poranek choćby przez więzienną kratę.
Tak, proszę państwa! Jeśli samobójstwo nie oznacza bohaterstwa, to również nie oznacza tchórzostwa i jest dowodem odwagi o ile desperat nie działał w stanie ostatecznego rozstroju nerwów. Pozbawić się życia nie jest tak łatwo! Na tym to tle niemożności pozbawienia się znienawidzonego, a jednak miłego życia, wyrastają dziwolągi, zwane „Klubami samobójców“, które bynajmniej mitem sie są.