— Wie pan, chciałam panu coś powiedzieć, tak jak przyjacielowi, ale mi wstyd i nie mogę...
Zacząłem nalegać.
Nic strasznego, o nie... tylko trudno powiedzieć.. Ale panu ufać mogę — nieprawdaż?
— Naturalnie — rzekłem tuląc jej ramię swoim ramieniem.
— No, to już powiem poprostu. Zdarzyło mi się tak głupio, że nie miałam dzisiaj na obiad, a i z tego samego powodu herbata mnie nie czeka i jestem bardzo głodna... Zadrżała bardzo silnie i przygarnęła się do mnie cała. Potem mówiła dalej.
— Wie pan co? Tu niedaleko jest cicha cukierenka. Pójdziemy na szklankę kawy... dobrze?
Słuchałem jej słów niemy, zrozpaczony... Nie miałem przecież złamanego grosza przy duszy! Przechodziliśmy właśnie pustym odludnym placem. Jakieś nawalne, ogromne uczucie wezbrało mi w piersi, czułem łzy w gardle.
— Dusiu, i ja nie mam grosza! Skłamałem... Powiedziałem, że matka przyjechała, bo nie miałem na obiad! Obojeśmy głodni, biedactwo ty moje.
I dotąd nie wiem jak się to stało... Uczułem nagle jej ramiona na mej szyi, uczułem jej drżące usta na mych ustach i łzy jej gorące polały się po mej twarzy i mięszały z zimnym dżdżem listopadowym — świat mi zawirował w oczach i staliśmy — para dzieciaków — w jedną istność zlani, nie zziębnięci, nie otuleni kirem nocy listopadowej, ale płonęły nam jasne słońca i przedziwne rosły nam kwiaty!
Głupie lata!
— Taki obrazek miłosny, połączony z kłamstwem — maluje nam Srokowski. Jakie to było niewinne kłamstwo! Lecz idźmy dalej.
Jak widzimy więc w najczystszej, najbardziej idealnej nawet miłości, kłamstwo, kłamstewko miejsce sobie znajdzie — a w innych wypadkach?
W innych wypadkach bywa bardzo różnie.
Pierwsza więc teorja głosi: niema miłości bez kłamstwa.