„Czuwałam przy łóżku ciężko chorej Matki mojej, której stan był beznadziejny, a życie policzone na dni. Matka zdawała sobie dokładnie sprawę ze swego stanu i to trapiło ją najwięcej, że nie będzie mogła pożegnać się ze swoim 10-letnim wnuczkiem Zdzisiem, synkiem mojej zamężnej siostry Aliny Kozłowskiej, zamieszkałej w Lublinie, która miała przybyć nazajutrz, a nie mogła zabrać wraz ze sobą dziecka z powodu, panujących wówczas silnych mrozów. Działo się to 14 stycznia 1937 r.
Matka moja zasnęła nad wieczorem, spała może dwie godziny, a kiedy się obudziła, rzekła: „Mogę teraz umrzeć spokojnie. Widziałam Zdzisia, pożegnałam go, a nawet pocałowałam. Alina jutro przyjedzie, gdyż układała rzeczy do dużej, żółtej walizki.“
Przyjęłam te słowa Matki za majaczenie chorej. Ale jakież było moje zdumienie, kiedy nazajutrz rano przybyła siostra i oświadczyła: „Wyobraź sobie, jaka jestem wzruszona. Wczoraj, kiedy pakowałam rzeczy do dużej żółtej walizki, około 8 wieczór najwyraźniej widziałam Mamę w naszym mieszkanku w Lublinie. Postać jej była niewyraźna i mglista, ale ją zaraz poznałam. Zbliżyła się do łóżeczka, w którym już spał Zdzisiek, pochyliła się nad nim i wydawało mi się, że go pocałowała. W pokoju znajdowała się również moja służąca Kasia (Katarzyna Rosiak) i na widok mglistej postaci Mamy, poczęła krzyczeć ze strachu i wołać: „duch, duch pochyla się nad naszym Zdzisiem!“ Wtedy widzenie znikło. Przekonana byłam, że Mama umarła i natychmiast pobiegłam na stację. Czy Mama jeszcze żyje?“
Biedna moja Matka żyła jeszcze blisko dobę. Niestety, była nieprzytomna i więcej nie powiedziała
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Nasze sny.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.