Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Nasze sny.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

siono, ustawiono na karawanie i powieziono do miejsca wiecznego spoczynku. Kondukt się zatrzymał, znów podjęli trumnę, a ja z nieregularnych ruchów i kołysania domyśliłem się, że to przyjaciele dźwigają ją na ramionach. Po chwili usłyszałem szelest sznurów, na których opuszczono trumnę do wykopanego dołu; czułem, że kołysze się na nich i oto nóżki trumny uderzyły o twarde dno mogiły; sznury wpadły na wieko, słyszałem nawet jak je wyciągano. Raz jeszcze usiłowałem dać jakiś znak że żyję; daremnie, niemoc krępowała wszystkie członki i zmysły. Na trumnę rzucono kilka garści ziemi — znów chwilowa cisza — nareszcie rozległ się łoskot spadających, a rzuconych przez łopaty grabarzy, brył ziemi.
W tej chwili przerażenie moje było nie do opisania: żyłem i żywego zasypywano mnie ziemią. Nastąpiło okropne milczenie, uczułem się samotny we wnętrznościach ziemi...“
Skracam nieco opis przeżyć nieszczęsnego studenta. W nocy, grabarze powodowani chciwością odkopali grób, otworzyli trumnę, a rzekome zwłoki postanowili zawieźć do instytutu anatomicznego, by za nie otrzymać odpowiednią zapłatę. Ale nawet barbarzyńskie wyciąganie z grobu i mroźne powietrze nie ocuciły studenta. Czuł tylko, że jedzie na wozie, a następnie znajduje się w jakiejś izbie ogrzanej. Czyjaś gruba ręka zerwała z niego odzienie i w takim stanie został położony na stole.
„Tak więc — pisze dalej — zachowany zostałem od uduszenia w mogile, bym umarł pod nożem anatoma. Oczy miałem zamknięte i dlatego nie mogłem się domyśleć przyczyny ciągłego ruchu w izbie; zdawało mi się, że zbierali się w niej uczniowie i niektórzy