— Mojej opiekunki! Bez jej zezwolenia nic nie zrobię!
— Hm! — mruknął Krzesz, nieco speszony. A kiedy otrzymam ostateczną odpowiedź? Bardzo mi zależy na pośpiechu. Chętnie rozpocząłbym z panią pracę choć jutro.
Znów czoło nieznajomej przecięła zmarszczka.
— Tak panu zależy na czasie? — wymówiła powoli. — Pragnie pan rychło się dowiedzieć, czy to będzie możliwe? Cóż? Mieszkamy tu, w pobliżu... Proszę się udać wraz ze mną. Przedstawię pana mojej opiekunce. Ona zadecyduje.
W Krzesza wstąpiła nowa otucha. Liczył na potęgę swojej wymowy.
— Znakomicie! — zawołał.
— Jestem Marta Zielińska! — dodała, jakby uważając, że teraz dopiero powinna dopełnić tej formalności towarzyskiej — i wyciągnęła do malarza rękę.
— A ja... Krzesz! Roman Krzesz! Jeszcze pani nie słyszała o mnie bo dopiero zamierzam być sławny! — odparł, ściskając mocno wyciągniętą rączkę.
Poszli razem, a gdy malarz kroczył przy jej boku, począł opowiadać i osobie i o otrzymanym obstalunku, jakby temi wyznaniami chcąc w niej wzbudzić jeszcze większe zaufanie. Ona postępowała w milczeniu, rzucając tylko od czasu do czasu badawcze spojrzenia na Krzesza, niby usiłując przenikąć go. Wreszcie zatrzymali się przed jakąś obdrapaną i niepozorną kamienicą.
— Pójdę przodem! — oświadczyła — Podwó-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
98