Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

czasów. Na ścianach wisiały portrety w poczerniałych ramach i parę jakichś fotografji, a śród nich duża podobizna, przedstawiająca młodą, niezwykle piękną kobietę, widocznie zrobiona lat temu kilkadziesiąt, bo zarówno ubiór, jak i uczesanie były staromodne.
Pośrodku pokoju stał stół, a na nim lampa, ocieniona abażurem. Obok siedziała w głębokim fotelu siwowłosa dama, która tak niegrzecznie przyjęła Krzesza. Na jej kolanach spoczywała włóczkowa robótka, którą była zaprzątnięta, zanim przybyła wychowanka, lecz teraz jej palce bawiły się szydełkami machinalnie.
— Więc pan chce malować Martę? — rzuciła obcesowo, nie podając Krzeszowi ręki, a tylko wskazując, aby zajął naprzeciw niej miejsce. — Nazwisko pańskie brzmi, podobno, Krzesz? Jest pan jakoby artystą? Czem pan może udowodnić prawdziwość tych wszystkich twierdzeń?
Choć ton jej brzmiał nadal szorstko, a badała niby sędzia śledczy, malarz uśmiechnął się tylko lekko do panny, która stała za fotelem swej opiekunki i wyciągnąwszy spory plik papierów z kieszeni, jął po kolei je przedstawiać...
— Bynajmniej nie czuję się urażony — rzekł — iż pani chce stwierdzić moją tożsamość! Oto dowód osobisty... A to karta z Zachęty, wydana na moje nazwisko. Tu zaś reprodukcja obrazu wraz z moim podpisem... Na ostatek, mogę przedstawić zamówienie firmy na rysunki, do których pani wychowanka ma służyć za model... Zabrałem ten list ze sobą, na szczęście... Sądzę, że to wystarczy!

101