Starsza pani uważnie i powoli oglądała każdy z podawanych jej papierów, przysuwając go blisko do lampy. Wreszcie, opadły z niej, snać, resztki wątpliwości, bo uprzejmiej oświadczyła:
— Daruje pan, panie Krzesz, ale nie wolno mi było inaczej postąpić! Z różnych względów... Lecz jeszcze jedno...
— Słucham? — odrzekł wesoło, więcej ubawiony, niżli zniecierpliwiony temi zastrzeżeniami.
— Słyszałam od Marty, iż pragnie pan, aby stawiła się do jego pracowni? Czem mi pan zaręczy, iż się zachowa, jak przyzwoity człowiek?...
— Zapewniam!
— Bo ja jestem niezdrowa! Nie wolno mi opuszczać mieszkania! Nie mogłabym towarzyszyć wychowance!
Gdyby Krzesz największym był nawet donjuanem, to tak miał głowę zaprzątniętą Orzelską, iż na panienkę spozierał li tylko, jako na modelkę — i wprost komiczne mu się wydało zapytanie.
To też żywo zawołał:
— Może pani być najzupełniej spokojna! Daję słowo honoru! Widzę, zresztą, z kim mam do czynienia.
Nagle do rozmowy wtrąciła się panna Marta.
— Nie troszcz się o to, kochanie! Każdy mężczyzna zachowuje się względem kobiety tak, jak sobie tego kobieta życzy... Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo.
Krzesz zerknął na panienkę, podziwiając jej stanowczość. Tymczasem starsza pani, rozproszyw-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.
102