Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

szy całkowicie swe wątpliwości, mówiła teraz powoli:
— Więc dobrze, zgadzam się! Marta przybędzie jutro do pana. Omówicie godzinę. Otrzyma za to honorarjum. Wstrętne są te pieniądze! — dodała nagle. — Czego się dla nich nie czyni! Moja Marta, modelką! Och, nie zawsze powodziło nam się źle... Spójrz pan na ten portret...
— Pozostawmy ten temat! — zauważyła niechętnie panna.
Krzesz odruchowo podniósł oczy na dużą fotografję, którą spostrzegł, wchodząc do pokoju.
Starsza pani podniecała się coraz więcej.
— Inne były czasy! Tak wyglądałam! Nie mieszkałyśmy w izdebce! A obecnie? Wszystko przez ludzi złych, ludzi przewrotnych...
— Przestań, moja droga!...
Ale już było za późno. Twarz siwej kobiety wykrzywił grymas nienawiści. Aż uniósłszy się nieco ze swego miejsca, wyrzuciła mocno.
— Przez łajdaków, panie Krzesz! O, niech będą oni przeklęci!
— Uspokój się...
Marta podbiegła do swej opiekunki i objęła ją serdecznie, nie wiadomo, czy chcąc pocieszyć, czy też przerwać dalsze zwierzenia.
Krzesz milczał, nieco zażenowany. Dopiero przy ostatnich słowach starszej pani drgnął silnie.
Nareszcie sobie przypomniał. Od dłuższego czasu dręczyła go myśl, skąd głos siwowłosej kobiety jest mu znany. Próżno dotychczas szukał w swej pamięci, gdzie go już raz posłyszał, jak również próżno

103