Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Wetknął koszulę w pośpiechu pod otomanę i pędem pobiegł do drzwi.
Lecz gdy je otworzył, na jego twarzy odbiło się rozczarowanie. Stała przed nim nie Orzelska, ale panna Marta, nowa modelka, o której, mając całkowicie głowę zaprzątniętą hrabiną, zapomniał.
— Czy przeszkadzam? — zagadnęła, spostrzegając niewyraźną minę malarza — już dziesiąta... Umówiliśmy się na tę godzinę... Spóźniłam się nawet o parę minut...
— Oczekiwałem właśnie na panią! — wybąkał. — Wszystko przygotowane... Zechce pani wejść...
Rychło się opanował. Jeśli Orzelska się zjawi, kiedy on będzie zaprzątnięty rysowaniem Marty, przerwie seans i pannę przeprosi. Przypuszczalnie jednak hrabina go odwiedzi dopiero za parę godzin, a przez ten czas Krzesz wykona pilny obstalunek.
To też teraz uśmiechnięty, powiódł pannę Martę do pracowni i uprzejmym gestem wskazywał, gdzie ta ma zająć miejsce. Mianowicie na krześle przy stole znajdującym się po środku pracowni, bowiem Krzesz nie zamierzał jej malować, a zrobić tylko kilka ołówkowych szkiców.
— Ot, tu zechce pani usiąść.
Lecz Marta, jakby nie spostrzegając ruchu Krzesza, wiodła zainteresowanym wzrokiem dokoła. I po gipsowych figurach, i po obrazkach, i po napoczętych studjach.
— Kocham sztukę — wyrzekła wreszcie — i niejedną zwiedziłam galerję... Ale po raz pierwszy jestem w malarskiej pracowni. Wybaczy pan mi

108