Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie... nie... — zaprzeczył, zmieszany. — Pani już ochodzi... Właśnie...
Tymczasem Marta, sztywna i wyprostowana przeszła koło hrabiny, nie obdarzywszy jej nawet spojrzeniem. Tak przechodzi się koło kogoś, na kogo nie zwraca się żadnej uwagi, lub żywi wielką nienawiść i pogardę.
— Niechże pani hrabina pozwoli do pokoju! — zapraszał teraz Krzesz — a gdy znaleźli się wewnątrz pracowni, oświadczył poufale, tłomacząc poprzednie spotkanie. — Nie wiedziałem, o której godzinie przybędziesz... Miałem obstalowaną na rano modelkę... To ta osoba, właśnie. A ponieważ wypadł mi pilny obstalunek...
— Czemu mi się tak przyglądała? — rzuciła hrabina, której uwagi nie uszło niezwykłe zachowanie się panny.
— Bo... bo... — jął bełkotać, a później nie chcąc narażać się na wyrzuty, iż pozostawił portret odsłonięty, dodał. — Eh, wydawało ci się chyba...
— Wcale mi się nie wydawało... Patrzyła na mniej z nienawiścią.
— Z nienawiścią? — zauważył. — Niemożebne! przecież chyba nigdy dotychczas się z nią nie zetknęłaś?
Hrabna odparła szczerze:
— Nie znam jej wcale!
Teraz dopiero Krzesz zadziwił się naprawdę. Czyżby więc wszystkie jego przypuszczenia były niesłuszne. Skoro Orzelska jej nie znała. Marta czyniła zapewne, tylko ogólnikowe uwagi. Również i siwowłosa dama może nie jest tajemniczą nieznajo-

114