mą, którą spotkał wówczas wieczorem. Świeżbił go bardzo język, aby o wszystkiem opowiedzieć hrabinie i o wczorajszych odwiedzinach, lecz ponieważ hrabina wypierała się znajomości z czarną damą, postanowił milczeć, wyczuwając, że ta rozmowa nie doprowadzi do celu.
Tymczasem Orzelska, rozejrzawszy się po pracowni i zająwszy miejsce na krześle, tem samem, na którem niedawno siedziała Marta, rzekła, wskazując na porozrzucane na stole szkice:
— Rysowałeś tę panienkę! Dość przystojna osóbka, ale ma niemiły grymas w twarzy... a skoro popatrzyła na mnie ze złością, łatwo odnaleźć przyczynę tego niezadowalenia...
— Mianowicie?
— Pewnie zakochana w tobie... Modelki zazwyczaj kochają się w malarzach... Poczekaj i ja pocznę być zazdrosna...
— Ach! — wybuchnął śmiechem, tak zabawne wydało mu się to posądzenie. — Zakochana? Panna Marta nie wygląda na kochliwą... Zresztą, znamy się krótko...
— No... no... pogroziła palcem. — A ja twierdzę, że wielki filut z ciebie. Nadskakujesz każdej przystojnej dziewczynie...
— Tamaro...
— Nigdy już nie przyjdę do twej pracowni... — uczyniła minę, niczem rozkapryszone dziecko...
— Przysięgam, Tamaro...
Podbiegł do niej i chciał ją uścisnąć serdecznie. Ale ona odepchnęła go lekko. Orzelska była przedewszystkiem kobietą interesu i nie miłostka ją
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.
115