się nie zdaje, że mój mąż stale jest apatyczny, lub w stanie na pół przytomnym, drzemie w fotelu... Są to krótkie przerwy zaledwie, w czasie których wypoczywam... Przeważnie zaś...
— Biedactwo... — szepnął, wspominając zapamiętany obraz zidjociałego paralityka, bełkocącego słowa bez związku. — Biedactwo. — Ileż przecierpieć musiałaś.
Popatrzyła nań z pewną zadumą.
— Mniejsza z tem! — odparła. — Nie wspominajmy starych dziejów... Może słusznie ukarana zostałam za to, że połaszczyłam się na dobrobyt i znaczny majątek. O jakże chętnie dziś tego wszystkiego się wyrzeknę... Lecz, nie przyszłam tu, aby się skarżyć... Sprowadził mnie pewien plan.
— Plan? — powtórzył, zainteresowany coraz więcej.
— Tak! Posłuchaj! Póki córka hrabiego, panna Zosieńka była nieobecna w Warszwie, uważałam za mój obowiązek opiekować się chorym i opuścić go nie pozwalało mi sumienie. Dziś sprawy się zmieniły... Wycierpiałam się dość... Niechaj teraz Zosieńka pośwęci się ojcu.
— Przecież — zapytał — zamierzasz wydać ją zamąż za tego jakiegoś doktora?... Jegomościa w merykańskich okularach, który mi się przyglądał, jakgdyby chciał mnie połknąć.
— Takim jest istotnie mój zamiar! — odparła. — Nie zmienia to w niczem samej rzeczy! Zosieńka wraz ze swym przyszłym mężem zamieszka z Orzelskim, ja zaś zamierzam zdobyć odrobinę wolności...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
117