Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

łas, lub gdybym ci poczęła podawać moje rzeczy przez okno, zacznie krzyczeć, a wiesz, jak on krzyczeć potrafi... Pokrzyżowałoby to nam wszystkie plany i musimy się urządzić inaczej...
— Tak! — mruknął malarz, choć niewiele jeszcze rozumiał.
— Skoro tylko stwierdzę, że przybyłeś, uchylę nieco okno, a sama odejdę do dalszych pokojów, aby czuwać nad domownikami... Teraz ty poczniesz działać... Wślizgniesz się do mojej sypialni i zabierzesz stamtąd walizki... Będą dwie... Jedna większa z ubraniem, druga mała z biżuterją... O ile Orzelski uśnie, lub sprawisz się tak cicho, że cię nie spostrzeże, nasze szczęście! Ale musisz być przygotowany, że na twój widok, może on podnieść alarm... Wówczas nie wolno wahać się ani chwili...
— Co mam uczynić? — rzucił nieco ochrypłym głosem.
— Zakneblujesz mu usta! — zawołała prędko. — Zakneblujesz ręcznikiem, który się będzie znajdował w pobliżu! Inaczej wszystko byłoby stracone! Na jego krzyk musiałabym pośpieszyć do sypialni, w ślad za mną panna Zosieńka i służba... Rozchwiałyby się nasze plany...
— Ja mam mu zakneblować usta? — powtórzył nerwowo. — Niezbyt przyjemna misja! A czy nie dałoby się tego uniknąć?
— W żaden sposób! Skoro ci mój projekt się nie podoba, zechciej podać inny! Tylko, ciekawam jaki? Bo długo nad tem wszystkiem się zastanawiałam, nie znajdując drugiego wyjścia.

121