Chmura zasępiła czoło Krzesza. Choć z natury był nieco romantykiem i pociągały go niezwykłe okoliczności, towarzyszące zamierzonej ucieczce — wstrętem go napawało wiązanie paralityka i gwałt nad chorym. Ale hrabina umiała tak umiejętnie rzecz całą przedstawić, że mózg malarz również silił się próżno obecnie nad ominięciem tej przykrej ewenności.
Zresztą nie dała mu czasu do dłuższego namysłu.
— Nie pojmuję — rzekła, jakby z lekkim wyrzutem — czemu się wahasz? Czy ci tak mało zależy na mnie i zbytnim ciężarem ci się wydaje związanie się ze mną?
Cios został wymierzony celnie.
— Ach, Tamaro! — wykrzyknął. — Nie mów w ten sposób... Dla ciebie związanie twego męża jest bagatelą, a dla mnie to wielka przykrość...
— Przykrość? — na jej twarzy odbiło się zdziwienie.
— Gdyby to był człowiek silny i zdrowy — prawił w podnieceniu — stanąłbym z nim zawsze chętnie do otwartej walki. Ale, przecież to ruina ludzka.
— Powtarzam, wskaż inne wyjście? Krzykiem obudzi dom cały... Pragniesz mnie na zawsze utracić? Bo po raz drugi niemożebna będzie ucieczka...
— A co będzie, jeśli on się udusi?... Z przerażenia umrze? Na całe życie pozostałby mi wyrzut straszliwy, który zaciężyłby fatalnie nad naszem szczęściem!
— Nie lękaj się o to! Nie pragnę śmierci Orzelskiego, choć na początku naszej znajomości posą-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
122