Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

dzałeś mnie, że chcę go zamordować! Wszystko przewidziałam...
— Mianowicie? — zapytał, z przebłyskiem nadziei.
— Pozostanie on zakneblowany przez bardzo krótki czas i zaręczam ci słowem honoru, że ani z przerażenia nie umrze, ani też się nie zadusi! Gdy będę się znajdowała w dalszych pokojach, umyślnie rozbudzę pannę Zosieńkę i poproszę ją, aby za kilkanaście minut weszła do ojca i dała mu lekarstwo, bo jestem znużona i udaję się na spoczynek. Rozumiesz?
— Ach, tak...
— Wejdzie i rozwiąże go! Ja zaś, natychmiast po rozmowie z Zosieńką, wyślizgnę się bocznem wyjściem z willi i gdy oni stwierdzą prawdziwy stan rzeczy, my już znajdziemy się daleko...
Bez wielkiego zachwytu, skinął głową. Cisnęły mu się na usta jeszcze nowe wątpliwości, lecz ona, gracz wytrawny, wnet rozbiła je ostatecznie.
— Zresztą — rzekła — przewiduję najgorszy wypadek, bo moim obowiązkiem jest go przewidzieć! Ale może cała ta historja ułoży się daleko pomyślniej. Spróbuję dać mężowi wieczorem mocny środek nasenny.
— Och, to byłoby znakomite! — zawołał ucieszony.
— Widzisz! — zauważyła — jest on niezwykle uparty i może go zażyć, lub nie zaużyć. Zależnie od humoru... Postaram się nakłonić, ale nie ręczę za skutek... Wtedy, byłbyś uwolniony od „ciężkich obowiązków“ — tu głos pięknej pani zadźwięczał ironją.

123