Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

iż dziwiła się w duchu sama, że pieszczoty Krzesza, który jeszcze parę dni temu podobał się jej bardzo, nie wywierają na niej obecnie najlżejszego wrażenia.
A gdy te pieszczoty stawały się coraz natarczywsze, zręcznie wysunęła się z objęć.
— Nie! — rzekła stanowczo. — Nie... Nie teraz...
— Czemu? — Krzesz patrzył na nią zdumiony.
Orzelska była niezwykłą komedjantką. Na jej twarzy osiadł nagle jakiś wyraz czystości i skromnie opuściła do dołu oczy.
— Zrozum!... — jęła cicho szeptać. — Uważałabym to obecnie za profanację naszego uczucia. Opanujmy zmysły, niechaj nas złączą duchowe węzły... Wszak niezadługo, naprawdę, będziemy mężem i żoną.
Krzesz, jak każdy prawdziwy mężczyzna, skrzywił się nieznacznie. Lecz musiał się pohamować.
— Imponujesz mi Tamaro! — rzekł, podziwiając ją w duchu.


126