Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

A ładnym kobietom nawet w najsroższych urzędach przyznają przeważnie rację!
A gdy zbladł, lekko uśmiechnięta, zmieniwszy ton, dodała:
— Widzisz, głuptasku, że nie warto mi się sprzeciwiać! Ale nie lękaj się, nie zamierzam uczynić ci krzywdy! Zanadto cię kocham... Słuchaj się mnie tylko. I pocałuj zaraz Bobie...
Bob całował, świadomy, że uwielbia potwora. Całował — i nie pragnął już myśleć o niczem.
A potem.
Pomijając już sam fakt, że fizyczny wpływ wprost ból mu sprawiało nadskakiwanie pannie Zosieńce, że odwracał głowę, przechodząc obok gabinetu, w którym się znajdował Orzelski — jego ofiara — wciąż był o Tamarę piekielnie zazdrosny. Czy można jej ufać? Czy jest z nim szczera, a gdy spełni jej plany, nie porzuci go, niby zbytecznego narzędzia? Cóż robił u niej ten malarz, którego wprawdzie raz tylko napotkał w salonie Orzelskiej, lecz z którym rozmawiała tak czule? Kim jest ów baron Raźnia-Raźniewski, odwiedzający codziennie hrabinę? Sztywny to i wytworny wielki pan i rzekłbyś, poza zwykłą towarzyską znajomością nic ich nie łączy. Ale parę już razy wydało się Bobowi, że podchwycił jej wzrok, spoczywający na baronie z wyrazem bezgranicznego przywiązania.
Bał się utracić Tamarę, a myśl, iż porzucić ona go może, przerażała nie mniej, niźli świadomość, iż staje się przestępcą. Sam teraz pragnął jaknajszybszego wyjaśnienia sytuacji. Gdy też przybył dzisiejszego popołudnia, jak zwykle do willi, względnie spokoj-

129