Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Smutny pon dziś, panie Bobie!...
— O, nie! — zaprzeczył.
— Dręczą pana jakie troski?
— Hm... — mruknął ucieszony, że panienka uczyniła znakomity wstęp do oświadczyn. — Odgadła pani!...
— Odgadłam?
— Istotnie...
— Nie może pan mi się ze swych zmartwień zwierzyć?
Bob stwierdził w duchu, że musiała, w rzeczy samej, Tamara przygotować Zosieńkę do tych wyznań miłosnych, gdyż panna swemi odezwaniami, jakby zachęcała go do nich. Naiwny dzieciak, przestraszony zapewne grobową atmosferą, panującą w domu, jaknajprędzej pragnął wyjść za mąż.
Uwierzyła w szczerość nadskakiwań, przypisując obecnie jego niewyraźną minę, niepewności o wynik oświadczyn.
Postanowił przyspieszyć wyjaśnienia.
— Panno Zosieńko! — rzekł. — Tu o panią głównie chodzi...
— O mnie?
— Moje szczęście jest zależne od pani decyzji!
— Nie... ro... zumiem...
Postarał się nadać swemu głosowi czułe brzmienie i wykrzyknął patetycznie:
— Ja panią kocham!
— Ach!
Policzki panienki poczerwieniały nagle i nisko opuściła główkę. Znać było, iż mimo wszystkiego, posłyszane wyznanie, uczyniło na niej duże wrażenie.

131