Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ocalcie mi życie!...
Krzesz brzydko zaklął i jął łomotać ze zdwojoną mocą.
Lecz i te wysiłki pozostały bezskuteczne. Wydawało się nadal, że poza tajemniczym mężczyzną, nikt w domu nie przebywa.
— Cóż to wszystko znaczy? — pomyślał i rzucił się w stronę wejściowych drzwi.
Były, oczywiście, zamknięte i nie drgnęły nawet te masywne i okute żelazem drzwi, gdy malarz usiłował je ramieniem wysadzić. Spocony i zmęczony daremnemi próbami, przystanął Krzesz na chwilę, nie wiedząc, co dalej począć, gdy wtem nowa go spotkała niespodzianka. Za drzwiami rozległ się cichy odgłos kroków i ktoś delikatnie jął poruszać zamkiem.
— Prędzej! krzyknął radośnie — Otwierać prędzej! Nie ustąpię...
Istotnie rozległ się zgrzyt przekręcanego klucza i drzwi rozchyliły się powoli. Przed Krzeszem zarysowała się czarna głębia i nie widział on tego, kto mu wejście otworzył. Lecz, porywczego z natury malarza obchodziło to mało. Najważniejsze, może się dostać do wewnątrz domu i wyświetlić tę całą niezwykłą historję.
— Co się tu u was dzieje? — zagadnął groźnie — Co znaczą te wołania o pomoc?
— Niech pan pozwoli do środka, to wszystkiego się dowie! — posłyszał w odpowiedzi czyjś przyciszony głos.
Krzesz, ściskając w ręku mocną, sękatą laskę, niby potężną broń, postąpił naprzód, nie przeczuwając niebezpieczeństwao. Gdyby był mniej popę-

8