łaby mi złego człowieka... Twierdzisz, że mnie kochasz... A nie wyrządziesz mi nigdy krzywdy, Bobie?
— Przenigdy! — odparł i nagle doznał uczucia, jakgdyby mu nóż wsadzono w serce.
Jej niewinne oczy spoczęły na nim z bezgranicznem zaufaniem.
— Rówież nie wierzę — szepnęła — abyś ty był zdolny wyrządzić krzywdę! Znamy się mało, ale wszystko mi powiada, że jesteś prawy i szlachetny! Inaczej, choć mój pobyt w tym domu jest bardzo ciężki, nie wybrałabym ciebie! Niewiem może dlatego lgnę do ciebie, żeś naprawdę pierszym mężczyzną, który się do mnie zbliżył... Bo nie znam świata i ludzi... A gdybym się na tobie zawiodła, złamałbyś mnie, bo należę do rzędu tych istot, które przywiązują się tylko raz i na zawsze... Wiedz więc, że oddaję ci się bez zastrzeżeń... A teraz spójrz mi prosto w oczy i odpowiedz... Czy nigdy się na tobie nie zawiodę?
Nie liczył na to, że Zosieńka przemówi doń tak szczerze i ta scena była ponad jego siły. Lcz opanowując się z całej mocy, ze ściśniętego gardła nieswoim głosem wyrzucił.
— Nie... zawiedziesz... się..!
— Naprawdę kochasz taką biedną, jak ja istotę?
— Tak!
— I potrafisz być dobrym dla mojego ojca? Tej nieszczęsnej ruiny ludzkiej?
— Tak!
Raz jeszcze wzrok Zosieńki spoczął uważnie na twarzy Szareckiego, lecz on wytrzymał spokojnie to badawcze spojrzenie
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.
134