Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Toż to to samo, jakgdyby mi kazano zarżnąć niewinne jagnię! — pomyślał z rozpaczą, a chcąc ukryć swe zmieszanie, pocałował ją w rękę.
W tej chwili na progu salonu ukazała się Orzelska. Śledziła zapewne, z sąsiedniego pokoju przebieg „oświadczyn“ pojawiła się, by ostatecznie przypieczętować.
— Czy nie przeszkadzam? — zapytała z lekkim uśmieszkiem — Macie oboj miny niezwykłe.
Bob zerknął na kochankę z niekłamną nienawiścią. Nigdy nie przypuszczał, ulegając niby zahypnotyzowany jej namowom, że znajdzie się w tak okropnem położeniu... Dawać trujące proszki na niewidzialne dla Orzelskiego to było co innego, niźli świadomie prowadzić tę biedną, dobrą dziewczynę do zguby katem, gdy ona powierzyła mu swój los z pełnem zaufaniem, bez zastrzeżeń. Nieszczęsne maleństwo... Toć w gruncie jest śliczna.
— Czemuż jesteście tacy śmieszni? — powtórzyła Orzelska.
— Droga Tamaro! — zawołała Zosieńka radośnie — twój kuzyn oświadczył mi się przed chwilą...
— Ach, tak...
— A ja zgodziłam się zostać jego żoną...
Orzelska przybrała wzruszającą minę i jęła im winszować.
— Jakżeż się cieszę!... Mam nadzieję, będziecie stanowili dobrane stadło.
— Napewno! — bąknął Bob, czując, iż musi koniecznie coś dodać.
A w duchu myślał czy wystarczy mu siły, oświadczyć zaraz po tej scenie Tamarze, że ma tej komedji

135