Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trochę długo! — skrzywił się niechętnie — Nie wiem, czy przetrzymam tyle czasu! Jestem prawie bez grosza, a trzeba wszystko przygotować do ucieczki zagranicę...
Poczęła się cicho śmiać.
— A od czego malarz? Zapytywałeś ongi o Krzesza!
— Malarz? Krzesz? — zdziwienie odmalowało się na twarzy mężczyzny.
— Tak, malarz Krzesz! Wyniesie z pałacyku, sam nie domyślając się tego, biżuterję rodzinną Orzelskich. Zosieńka o jej istnieniu wie i trudno byłoby mi ją ukryć... A przecież nie pozostawię smarkatej klejnotów wartości kilkudziesięciu tysięcy. Za kilka dni urządzam cichy wieczór zaręczynowy, a tejże nocy Krzesz zostanie, mimowolnie, złodziejem... Twoją zaś rzeczą jest odebrać mu tę biżuterję... Szczegóły natychmiast omówimy.
— Hm... — powoli osadził monokl w oku.
— Jednocześnie — szeptała teraz — jeśli się powiedzie mój plan, Orzelski raz na zawsze przestanie nam zawadzać... Malarz, niechcący go udusi... a później, ze strachu będzie milczał, niczem grób... Nie padnie na nas najlżejszy cień podejrzenia i najsprytnijszy sędzia śledczy nie dojdzie prawdy... Paralityk umarł na anewryzm serca, lub uduszony został przez knebel, który mu założył nieznany włamywacz!... Rozumiesz? Umiem przewidzieć wszystko!... Najlepsza trucizna, nawet proszki Boba, mogą pozostawić ślady... Zresztą, nie wiem, czy Bob nie stchórzyłby w ostatniej chwili i nie odmówił wyda-

143