Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc nikogo. Pracował niewiele, bo świat marzeń, w którym żył, przeszkadzał mu w pracy, a gdy parokrotnie chciał z pamięci malować dalej portret Tamary, pędzle wypadały mu z dłoni, na wspomnienie rozkosznych chwil, spędzonych z piękną kobietą. Ogarniała go szalona tęsknota i szalone pożądanie...
Wreszcie, gdy poczęła go już trawić wątpliwość, czy Orzelska poniechawszy swego planu, wogóle przybędzie, a pierwszy nie śmiał się do niej odezwać, zjawiła się nieoczekiwanie w godzinach rannych w pracowni.
Parę sekund stał oniemiały z nadmiaru wzruszenia...
Więc nie kaprys, fantazja, a prawda?
— Dotrzymuję słowa! — rzekła, spoglądając z uśmiechem na jego ogłupiałą minę — Przybyłam cię zawiadomić, że wszystko złożyło się w myśl moich zamierzeń, pomyślnie... Chyba, że ty w ostatniej chwili, się cofniesz?
— Ja miałbym się cofnąć! Nigdy! — żywo zaprzeczył.
Siadła tym razem na niskiej otomanie w rogu pracowni i skinąwszy mu ręką, aby obok niej zajął miejce, jęła go delikatnie gładzić wypieszczoną ręką po zwichrzonej czuprynie.
— Nie widzieliśmy się cztery, czy pięć dni! — mówiła, jakby tłomacząc swą długą nieobecność — nie mogłam z różnych względów wysłać ci nawet krótkiej kartki z wiadomością, kiedy cię odwiedzę... Złościłeś się na mnie, zapewne, a może zacząłeś po-

147