Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

ny został, aby w razie konieczności ułożyć dyskretnie potrzebne „plenipotencje“, „zrzeczenia“ i „cesje“ i widać było, że zna hrabinę nie od dzisiaj, że nieraz musiał jej oddawać różne w tym rodzaju usługi i że imponuje mu ona bardzo.
Prócz „pana rejenta“, uporczywie milczeli w salonie jeszcze dwaj starsi panowie — dalecy. zbiedniali krewni Orzelskiego. Skąd ich wyciągnęła Tamara — niewiadomo, lecz byli to typowi przedshtawiciele krewnych, o których nikt nie pamięta, a pojawiający się stale przy okazjach ślubu, lub pogrzebu. Słowem „towarzystwo“ dobrano mądrze i celowo. Tamara wynalazła świadków, mających stwierdzić w każdej chwili, iż wszystko odbyło się zgodnie z prawem i w największym porządku — i to świadków takich, którzy ani zbytnio nie interesowali się tem, co się działo w domu, ani też powziąć nie mogli najlżejszych podejrzeń.
Oczywiście, w podobych warunkach nie kleiła się towarzyska rozmowa, mimo wysiłków Orzelskiej. Nawet wiadomość, że „podano do stołu“, przyniesiona przez świeżo, na miejsce Iwana, przyjętego lokaja, nie wyrwała z piersi obecnych westchnienia ulgi.
W jadalni również panował nastrój nudny i ospały. Trzej figuranci zawzięcie pochłaniali potrawy, nie odzywając się prawie ani słówkiem. Panna Zosieńka zmieszana i zaczerwieniona, rzucała tylko powłóczyste spojrzenia na Boba, a ten, nie patrząc na nią, wpijał się uporczywie wzrokiem w swój talerz, jakby oszołomiony nadmiarem swego „szczęścia“. Krzesza pochłaniały dumy własne i nie-

150