Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę wiedzieć jej imienia — mówiła dalej — ani wiedzieć, kim ona jest! Lecz, przyznaj, że marzyłeś czasem, aby napotkać kogoś, ktoby cię wyrwał z pod zgubnego wpływu?..
Krople chłodnego potu spływały z czoła Boba a serce waliło mu, jak młotem. Słowa panny poruszyły struny, które wewnątrz drgały boleśnie. Wypowiadano mu wprost w oczy to, co ledwie sam przed sobą śmiał wypowiedzieć.
— Zosieńko! — zawołał w jakimś nagłym porywie, zapominając, że tym wykrzyknikiem sam się zdradza. — Nie wiem, czyś aniołem przysłanym na moje wybawienie, czy szatanem, który tylko pragnie wysondować mnie do dna? Zgadłaś! Istnieje w mojem życiu taka kobieta... Działa na mnie, postokroć gorzej, niźli opjum, lub haszysz.... Daremnie pragnąłem się buntować... Lecz, mów Zosieńko, mów kim jesteś, skoro obecnie w podobny sposób do mnie przemawiasz. Uważałem cię za dziecko, a tyś mądra i doświadczona kobieta...
Lekki cień ironji przebiegł po jej twarzyczce.
— Moja pozorna naiwność jest moją jedyną bronią! — zagadkowo odrzekła — A teraz odpowiadaj szczerze Bobie i nie rób tak tragicznej miny, bo zwracają na nas uwagę...
W rzeczy samej, od dłuższego czasu badawcze spojrzenia Orzelskiej były skierowane na parę „narzeczonych“, i wydało się, że mocno ją zastanawia, jaka to, tak do głębi, mogła ich poruszyć sprawa.
Opanował się z trudem i pokrywając zmieszanie wymuszonym uśmiechem, wybełkotał.
— Odpowiem szczerze...

156