Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy Zosieńki wpiły się weń mocno.
— Czy rad byłbyś — zabrzmiało ciche pytanie — gdyby cię wyzwolono z pod wpływu tej kobiety!...
— Tak!
— A czujesz w sobie na tyle siły, by jej się oprzeć, a mnie zaufać? Czy też przy pierwszej sposobności, znów staniesz się jej niewolnikiem i zdradzisz naszą dzisiejszą rozmowę?
Zawahał się chwilę, chąc być całkowicie szczerym. Od dwóch dni Orzelska wielką go napawała odrazą.
— Znajdę dość siły! — odparł stanowczo.
— Jeśli tak jest — wyrzekła — to ja cię ocalę! Przekonała mnie dzisiejsza rozmowa, żeś nie zepsuty do ostatka... A potem, mogło być zapóźno, Bobie...
— Co mam robić? — zagadnął niespokojnie
— Nic! Milczeć i udawać mego narzeczonego!
Teraz osłupiał ostatecznie. O ile przedtem uderzyła go tylko zmiana w zachowaniu się panienki, to sądził, że wyczuła ona intuicyjnie przedziwną tajemnicę jego miłości, lecz nie wie o kogo chodzi. Teraz? Czyżby wszystko przejrzała? Wszystko odgadła?
— Ty, wiesz? — szepnął z lękiem.
— Wiem — wymówiła powoli, — że zagraża nam wielkie niebezpieczeństwo! I z tobą igrają Bobie! Wyciągam do ciebie rękę, aby cię wyratować, lecz uprzedzam... Jeśli raz jeszcze ulegniesz wpływom tej kobiety i mnie zdradzisz, zginiesz na zawsze!
— Skąd, ty?... Co? Jak?
Zadrżał teraz. Czyżby przenikła cały plan i je-

157