Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo mi miło poznać panią hrabinę! — bąknął zmieszany nieco posłyszanem nazwiskiem — W takich okolicznościach...
— A ja cieszę się również, że cała przygoda zakończyła się tylko lekkiem potłuczeniem i powalaniem ubrania...
Poszła przodem, a Krzesz oszołomiony wypadkami, udał się w ślad za nią. Rychło po schodkach, znaleźli się w obszernej sieni, jasno oświetlonej i przybranej jeleniemi rogami a z niej, w dużym gabinecie, tym samym, który zdążył już obejrzeć Krzesz przez szparę w okiennicy. Mężczyzna siedział tam nadal w swym fotelu, lecz nie wydawał żadnych okrzyków, a milczał.
Hrabina przystanęła na chwilę, cicho szepcąc do Krzesza.
— Uspokoił się! Atak minął... Długo nie pozostaniemy, żeby go nie drażnić.. Ale zadam mu parę zapytań, które całkowicie uspokoją pańskie sumienie. — Jak się czujesz, kochanie?
Mężczyzna nie poruszył się, ani też na zapytanie nie odparł ani słówka.
— No powiedz, jak się czujesz? — nalegała hrabina — Przyszedł tu jeden pan, malarz, w odwiedziny... Jest niespokojny o twoje zdrowie...
— Bardzo dobrze! — rozległ się po chwili apatyczny głos w pokoju.
— A może chcesz z nim pomówić?
— Nie! — zabrzmiało równie sucho.
Skinęła w stronę Krzesza.
— Chodźmy już! — wyrzekła cicho. — Chyba wystarczy! Atak łatwo może się powtórzyć!

11