Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

rze — odezwała się pierwsza — lecz pragnęłam się porozumieć, co dalszych seansów...
— Tak... tak... — bąkał, starając się nadać swej twarzy wyraz uprzejmy — Miała pani przyjść i nie przyszła...
— Byłam chora...
— Chora? Oczywiście... Rozumiem... Nie mam żalu...
— A ponieważ wyjeżdżam pojutrze na czas dłuższy z Warszawy, chciałam pana zapytać o której jutro mam przyjść, gdyż jutro jedynie mogę pozować... Mieliśmy odbyć, zdaje się, dwa posiedzenia.
— Ach, pani wyjeżdża jutro! — powtórzył — A ja dziś w nocy.
— Pan również? Szkoda... Więc nie dokończymy pracy?
Żal zadźwięczał w jej głosie. Krzesz pojął. Obawiała się, że nie zapłaci, lub urwie część honorarjum, a przecież na zarobku bardzo jej musiało zależeć skoro zgodziła się na pozowanie.
— Zechce pani wejść do pracowni, panno Marto, — rzekł — zaraz doręczę pięćdziesiąt złotych!
— Pozowałam raz tylko! — wyrwał się pannie nowy skrupuł. — Więc...
— Ale przerywamy robotę z mojej winy — postarał się ją uspokoić. — Słusznem jest, abym zapłacił całą należność.
Przekręcił kontakt elektryczny, a gdy znaleźli się w pracowni, wyciągnął portfel, odliczył kilka banknotów i złożył przed nią na stole.
— Służę!
— Dziękuję panu! — wymówiła jakoś ciepło,

169