binę mało, ale... Może ona być w swem postępowaniu ekscentryczna, może popełniać przeróżne lekkomyślności, lecz jestem przekonany, że to istota dobra i szlachetna do gruntu. I bardzo nieszczęśliwa. Toć, jak ułożyło się jej życie z tym mężem sparaliżowanym, ludzką ruiną? Czy pani i o tem słyszała, panno Marto?
Nagła chmura przebiegła po czole Marty, lecz nie dając wprost na to zapytanie odpowiedzi, wyrzekła, niby rozważając jakieś zagadnienie.
— Czegóż może chcieć od pana?
— Jakto? — zdziwił się, nie pojąwszy zapytania.
— Zastanawiałam się nad tem — wyjaśniła — do jakich zamierzeń jest pan Orzelskiej potrzebny? Bo ostrzegam, nie zbliża się ona do nikogo, bez wyraźnego interesu.
W malarzu zakipiało wszystko.
— Do jakich zamierzeń? — powtórzył, podniecony. — Przecież maluję jej portret.
Pokręciła główką.
— Portret? Już tylu pierwszorzędnych mistrzów zagranicą malowało jej portrety! Hm... Czy nic nie ukrywa się poza tem? Proszę powiedzieć szczerze, czy hrabina nie usiłowała pana wciągnąć w swoje sprawy?
— Niedyskretne pytanie? — zawołał oburzywszy się nieco. — Dziwię się pani, panno Marto...
— Wiem, że niedyskretne! Ale pragnę oszczędzić panu wielu przykrości!
Krzesz poczerwieniał z gniewu. Jeśli czuł sympatję do panny Marty, to ta sympatja ulotniła się obecnie całkowicie. Ona śmiała posądzać Orzelską
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.
173