Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozejrzał się po sypialni hrabiny, urządzonej z wschodnim przepychem. Była ona oczywiście pusta i Krzesz postanowił nie tracić daremnie czasu. Jął otrożnemi krokami zbliżać się do sąsiedniego pokoju, którego drzwi stały otwarte, a zanim tam wszedł, przystanął na progu.
Ileż wspomnień nasuwał mu ten gabinet i jak doskonale zapamiętał jego urządzenie. Toć w nim właśnie po raz pierwszy ujrzał tajemniczego człowieka, wyzywającego pomocy i posądził Tamarę o zbrodnicze zamiary. Stąd powstał dziwny łańcuch przygód, zakończony dzisiejszym wieczorem.
W gabinecie, rzekłbyś, nic się nie zmieniło. I on był oświetlony mdłem światłem wielkiej lampy, przesłoniętej abażurem, a w fotelu na swem zwykłem miejscu znajdował się paralityk, na pół rozebrany i otoczony stosem poduszek. Spał, widocznie, bo oczy miał zamknięte, głowę opuszczoną na piersi i wydawało się nawet Krzeszowi, że zdala dolatuje go ciche chrapanie. Na ustawionym obok chorego stoliczku, widniał szereg buteleczek i flaszek z lekarstwami oraz opróżniona szklanka.
— Porządną dozę narkotyku musiała mu dać Tamara! — pomyślał, spoglądając na tę szklankę i odważnie ruszył dalej.
Na palcach przebył gabinet. Lecz, choć szedł niezwykle cicho i był przekonany, że hrabia się nie obudzi, kiedy mijał paralityka, nagle odniósł wrażenie, że chory poruszył się, a nawet otworzył oczy.
Niemożebne?
Spojrzał uważanie.
Nie! omylił się... Hrabia siedzi spokojnie, nie-

181