Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

ga. Był tak mocno uwiązany, że poruszać się nie mógł.
— Udusi się, czy nie udusi? — pomyślał Krzesz. Chyba się nie udusi! Zresztą zapewniała Tamara, że szybko go rozwiążą. A inaczej nie dałbym sobie z nim rady... I tak cud się stanie, jeżeli nikt tych wrzasków nie posłyszał...
Raz jeszcze zerknął na hrabiego i mimowoli zdjęło go obrzydzenie, że równie brutalnie musiał postąpić z chorym. Właśnie zamierzał powrócić do sypialni po porzuconą walizkę, gdy wtem niespodziewany okrzyk, przykuł go do miejsca.
— Co się tu dzieje?
Krzesz zdrętwiał. Na progu gabinetu stała panna Zosieńka. W jaki sposób zdołała ona nadejść, że jej kroków nie posłyszał i to właśnie z tej strony, gdzie powinna się znajdować Tamara, było niepojęte. Więc Tamara nie potrafiła należycie zabezpieczyć ucieczki?
— Co tu się dzieje? — powtórzyła panienka, patrząc dziwnie na Krzesza — Pan tu? Mój ojciec związany?... Wołał o ratunek?
Milczał przerażony.
— Zechce pan to wytłumaczyć? — nalegała.
— Kiedy... bo — począł bąkać i zamilkł, nie wiedząc ani co mówić, ani co czynić.
Zosieńka podeszła tymczasem do chorego i jęła go pospiesznie rozwiązywać.
— Co za zbój! — zawołała z oburzeniem — Co za zbój śmiał w ten sposób znęcać się nad biedakiem! Toć parę minut jeszcze, a udusiłby się napewno! Czy pan to uczynił, panie Krzesz? W jakim celu?

185