Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Malarz stał nieruchomo, z oczami utkwionemi w podłogę.
— Pan to uczynił!
Ręcznik z padł z twarzy paralityka. Chory, oswobodzony od knebla, wskazał groźnie wzrokiem na Krzesza i zaryczał:
— On... on....
— Więc, pan! — wyrzekła z pogardą — Nie spodziewałam się nigdy!...
— W ładną wpadłem kabałę! — pomyślał z przerażeniem, czując, że wewnątrz wszystko drży, a serce wali, jak młotem, gdy wtem nowy głos zadźwięczał w pokoju.
— Co tu się stało?
Tym razem była to Orzelska, nadal ubrana w szlafrok, a nie w kostjum podróżny. Twarz jej nosiła wyraz najwyższego zdumienia i ze zdziwieniem powtórzyła:
— Co tu się stało? Pan Krzesz o tej porze? W jaki sposób się znalazł? Ty Zosieńko, taka wzburzona?
Panienka poczęła w podnieceniu wyjaśniać:
— Wyobraź sobie, Tamaro, wydało mi się przed kilku minutami, że z gabinetu ojca dobiegają okrzyki. Jeszcze nie spałam. W pierwszej chwili, sądziłam, że musiałam się przesłyszeć, zresztą wiedziałam, że ty czuwasz przy ojcu. Kiedy jednak te okrzyki ponowiły się, a śród nich rozróżniłam najwyraźniej wołanie o ratunek, przybiegłam tutaj, nie wiedząc co to wszystko znaczy... Ujrzałam widok straszliwy... Ojciec związany, a obok niego pan Krzesz. Wsadził mu głęboko w usta knebel, zrobio-

186