się bronić. Znakomicie pojmuje. Hrabina chcąc ratować siebie, zdecydowała się grać komedję, a jego pogrążyć ostatecznie. Czyż tak postępuje kobieta zakochana? Dziwne. Choć wszystko stracone, pozostanie dżentelmenem do końca... Nie zdradzi jej ani słówkiem, całą winę przyjmie na swe barki. A może jutro Tamara...
— Och, jakżem się zawiodła na panu Krzeszu! — mówiła tymczasem z świetnie odegranem oburzeniem Orzelska — Jak się zawiodłam... Któż mógł przypuścić, że pod pozorem namalowania mojego portretu, pragnie się do nas zbliżyć, aby później nadużyć naszego zaufania. Toć tu niema tłumaczenia, fakty przemawiały za siebie... Jakież to ohydne!
Niby taran wyrżnął w czoło Krzesza.
— Boże! — ryknął nieswoim głosem i rzucił się przez otwarte okno sypialni do ucieczki. Po drodze, w tej rozpaczy, nie zwrócił nawet uwagi, że na parapecie brak, położonej tam niedawno walizeczki. Przeraziłby się tem zapewne, jeszcze więcej. Lecz nie spostrzegł tego malarz, a wyskoczywszy przez okno, biegł, niczem oszalały, śród deszczu, po błocie. Dopiero, gdy dotarł do samochodu i w nim się znalazł, włosy jął rwać z rozpaczy i serdecznego bólu... Złodziej... On złodziejem.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.
188