Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

czyzny. — Nie widziałem żadnej walizki! — zaprzeczył żywo — Kiedy przybyłem, aby jak zostało ułożone, wypełnić nasz plan, ty i ta Zosieńka, już znajdowałyście się w pokoju Orzelskiego, a wkrótce potem Krzesz wyskoczył przez okno. Nie zauważyłem, aby trzymał w ręku walizkę... Zdziwiło mnie to nawet wielce... Zajrzałem do pokoju, szukałem... pod oknem, przetrząsnąłem gazon, sądząc, iż przedtem może gdzie ją złożył, zanim musiał się ratować ucieczką... Lecz neseserka nie było.
— Cóż więc się z nim stało? — nerwowo przerwała. — Ja również przetrząsnęłam i garderobę i sypialnię i gabinet, nigdzie go niema... A to nie żarty. Klejnoty warte koło stu tysięcy...
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Nie przejmuj się zbytnio... Walizkę przedtem napewno wyniósł Krzesz.
— Kiedyż to zdążył zrobić?
— Nie wiem! Ale, przecież prócz niego nikogo nie było! Ja mu ją jutro odbiorę!
— Myślisz?
— Bądź spokojna! Zrobię to w bardzo elegancki nawet sposób! Tylko opowiedz mi przódy, co właściwie się tam stało i czemu się pokrzyżował cały plan? Bo skoro Zosieńka zjawiła się niespodziewanie w gabinecie, a Krzesz tak uciekał, musiało zajść coś niezwykłego... Orzelski żyje?...
Hrabina skrzywiła się ze złości.
— Przez tę Zosieńkę! — syknęła. — Jej pojawienie się w gabinecie jest dla mnie wprost zagadką! I to właśnie od strony pokojów, w których się znajdowałam. Nic nie rozumiem... A wszystko ukła-

191