dało się znakomicie. Dałam staremu zamiast zwykłego narkotyku, silny podniecający środek, wyliczywszy ściśle, że musi się on obudzić, kiedy malarz będzie wynosił walizki, szczególnie ten drugi, ciężki kuferek, w którym prócz moich sukien, leżały kamienie. Tak też się i scena odbyła... Krzesz zawadził o krzesło, a Orzelski zaczął wrzeszczeć. Malarz, rad nie rad, musiał go zakneblować, a w swem podnieceniu zrobił to tak dokładnie, że gdyby nie nadejście Zosieńki, stary po upływie kilku minut zadusiłby się z braku powietrza. — Ja pozostałam w szlafroku i ani mi się śniło, podążyć wślad za malarzem. Ty miałeś oszołomić go uderzeniem i odebrać mu walizkę. Wtedy, albo uciekłby przerażony, albo też daremnie oczekiwałby na mnie w aucie, a gdy w willi powstałaby wrzawa z powodu śmierci Orzelskiego, nie śmiałby się tu zjawić.
— Teraz pojmuję! — mruknął, niby zastanawiając się nad czemś — Zosieńka zepsuła nam znakomicie ułożony plan! Czy ta Zosieńka nie jest daleko sprytniejsza, niźli sądzisz, a tylko udaje głupiutką dziewczynę?
— Sama w głowę zachodzę! Choć... Niemożebne... Przecież słucha mnie ślepo i zgodziła się na małżeństwo z Szareckim!
— No, a to niewytłomaczone pojawienie się w gabinecie?
— Przypadek.
— Hm... W każdym razie należy mieć na oku Zosieńkę! A co zamierzasz robić dalej... Orzelskiego trzeba koniecznie usunąć z drogi.
— Koniecznie! I teraz przeraziłam się nie na
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.
192