Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek o stalowych nerwach, ulegasz nagle jakimś przywidzeniom i pragniesz się cofać... Nie poznaję cię! Nie potom polowała na miljony, bym zadowoliła się marnemi tysiącami...
— Tamaro! Więzienie uczy ostrożności...
— Tak! Lecz czegóż ty się lękasz? Że Szarecki zdradzi? Że Zosieńka sprytniejsza, niźli się wydaje? Zbytek podejrzliwości... Że sprawa o otrucie się wyda? Bob doręczy mi jad, nie pozostawiający śladów... Genjalne są jego preparaty... Obawiasz się, że wszystko potrwa zbyt długo? Jutro zawezwę kauzyperdę, którego szumnie nazywałam „rejentem“ i każę mu ułożyć odpowiednie akta... A skoro Zosieńka je podpisze...
— Jednak, Tamaro... — po twarzy mężczyzny przebiegł cień powątpiewania.
— Nie, mój drogi! — zaprzeczyła — słuchałam się ciebie zawsze, lecz tym razem nie ustąpię. Nie gniewaj się na mnie, lecz śmiałość odebrało ci więzienie! Wiem, co robię i pracuję dla naszej przyszłej pomyślności... Zaufaj mi, Ryszardzie...
Na obliczu mężczyzny znów legła kamienna maska.
— Rób, jak chcesz! — rzekł zimno — A ja zajmę się malarzem!

Tymczasem, o tejże porze, czarno ubrana kobieta przekradała się w stronę miasta.

194