Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz jej przesłaniał żałobny welon, lecz ktoby ten welon uchylił, zauważyłby wnet, że jej oczy świecą wyrazem triumfu.
A ręka ściskała nerwowo, małą, żółtą walizeczkę.
Tę samą, którą wyniósł Krzesz z sypialni Orzelskiej, a która stanowiła przedmiot marzeń hrabiny i awanturnika.
Walizeczkę, zawierającą biżuterję.
Czarno ubrana kobieta dopadła przy rogatce pierwszej taksówki i rzuciła adres.
Rychło się znalazła, w niepozornym domku na przedmieściu, gdzie, mimo spóźnionej godziny oczekiwał na nią ktoś niecierpliwie.
To osobą — była Marta.
— Więc udało ci się zdobyć tę nieszczęsną biżuterję — zawołała widząc, że czarno ubrana kobieta stawia na stole walizeczkę. — Powiódł ci się twój plan? Och, ileż już się namartwiłam!
— Plan został przemyślany do najdrobniejszych szczegółów i musiał się powieść! — tamta odrzekła. A odebrałam tylko to, co pragnęła zagrabić ta przeklęta djablica.
Tymczasem palce Marty namacały ukryty guziczek. Nacisnęła sprężynę, walizeczka się rozwarła, ukazując szereg klejotów. W elektrycznem świetle tysiącem blasków zaigrały rubiny, brylanty i szmaragdy.
— Przeklęte bogactwo! — wyrzekła w zamyśleniu. — Wszak po ciebie wyciągają się chciwe ręce

195