i o ciebie toczą się zacięta walka! Przeklęte! Kiedyż, nareszcie, to się skończy?
— Jutro! — odparła czarno ubrana kobieta a głos jej zabrzmiał niezwykłą stanowczością.
— Sądzisz?
— Napewno! Przystępujemy do ostatecznej rozgrywki!
Marta przeszła się kilka razy po pokoju.
— A czy... tamtej... do jutra nic nie grozi? — wyszeptała. — Toć oni są niebywale sprytni! Łatwo mogą powziąść podejrzenia!
Czarno ubrana kobieta wzruszyła ramionami.
— Wątpię! — oświadczyła. — Bodaj, po raz pierwszy w życiu, Orzelska dała się wywieźć w pole! Ona... i jej ukochany, ten awanturnik! A jeśli teraz nawet się spostrzegą, będzie zapóźo! Zdążymy na czas, aby ich pognębić, a ją uratować!
Marta spozierała kędyś przed siebie a serce jej uderzało niespokojnie. Tylko długie, wąskie palce dziewczyny machinalnie przekładały lśniące kamienie.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.
196