Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

ta nie wysunął nosa na świat szeroki. Jeśli tak nie postąpił, to jedynie, iż łudził się nadzieją, że kochannie nie pozostawi go w tem straszliwem położeniu, lada chwila do pracowni przybędzie i wszystko ułoży. Choć postępowanie Tamary nasuwało w nim wiele wątpliwości, jeszcze uwierzyć nie chciał w jej przewrotność. Ale... Czyż kobieta naprawdę zakochana, rzuci na pastwę umiłowanego człowieka dla uratowania pozorów? Nie powinna była wyznać prawdy Zosieńce, miast go narażać na posądzenie o kradzież? Skoro decydowała się na ucieczkę, a ta ucieczka i tak za parę godzin stałaby się powszechnie znana? Dziwna kobieta z tej Tamary... Ale, może mądrzejsza od niego i wie, co czyni...
Mijały jednak za godzinami godziny, a Orzelska nie zjawiała się u malarza. Biegał więc coraz niespokojniej po pracowni, bijąc się z myślami własnemi i nie wiedząc, co przedsięwziąć, gdy wtem zabrzmiał u wejścia dzwonek.
Tamara! Ona jedna tylko, bo znajomych zdążył o swym wyjeździe powiadomić. Kilku susami podbiegł do drzwi, otworzył je szybko i cofnął się zdumiony.
— Pan baron? — wymówił ze zdziwieniem w głosie.
Stał przed nim Raźnia-Raźniewski, jak zawsze sztywny i wytworny, z jakimś nieokreślonym wyrazem na twarzy. Wydało się Krzeszowi, iż dziś jest jezcze więcej, niźli zazwyczaj uroczysty. Ubrany był czarno, w czarnem palcie i czarnym garniturze, a tylko jasne getry, i białe rękawiczki i laska ze złotą rączką, połyskującą w dłoni, stanowiły z tem tłem jaskrawy kontakt.

198