— Pan baron do mnie? — zapytał dość zimno, zastanawiając się, co mogło arystokratę sprowadzić w jego progi.
— Przybywam w pewnej sprawie, panie Krzesz! — odparł Raźnia-Raźniewski, skłaniając się uprzejmie. — Z polecenia hrabiny Orzelskiej.
Złe przeczucie ścisnęło serce malarza.
— Ach, hrabiny Orzelskiej!
— Czy w pańskiej pracowni będziemy mogli rozmówić się swobodnie?
— Jestem sam w domu! Pan baron zechce wejść! — wyrzekł, a w duchu z niepokojem pomyślał. — Czemuż sama nie zjawiła się Tamara? Z jaką wieścią ten panek przybywa w trudnej a delikatnej misji.
— Rozumie pan, drogi panie Krzesz... Ostatniej nocy zaszły wypadki... Hm... Pożałowania godne wypadki...
— Ależ... — zaprotestował, czerwieniąc się malarz.
— Wiem, że pan jest niewinny! — nie dał mu dokończyć baron. — Pani Tamara wyznała mi wszystko! Proszę sobie źle nie tłumaczyć moich słów... Jestem starym przyjacielem Orzelskich, a z hrabiną znamy się od lat wielu... Dlatego też tylko, ulegając jej prośbom, zgodziłem się przybyć do pana w charakterze posła...
— Więc zdecydowała się powiedzieć prawdę! — zawołał, ucieszony postępowaniem kochanki. — W takim razie...
— Pragnie pan się zapytać — znów przerwał ba-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.
199