Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

ron — czemu tu nie przybyła? Otóż to właśnie najważniejsza część mojej misji!
Najważniesza?
— Panie Krzesz! Proszę słuchać spokojnie, bo to co teraz powiem, dotknie pana i z góry mi przykro, że sprawić mu muszę ból! Hrabina Tamara, przemyślała wiele i po głębokiem zastanowieniu, doszła do przekonania, że nie wolno jej porzucać dotychczasowych obowiązków i zrywać nawet najuciążliwszych więzów... Jednem słowem, po długiej walce duchowej, zrezygnowała z własnego szczęścia i musi pan uchylić czoła przed tą decyzją... Oto czemu, choć rwie się w niej serce, nie chce pana widzieć i mnie tu przysłała.
Malarz wysłuchał w skupieniu tej druzgocącej wiadomości.
— Czy to nieodwołalne? — wyrzekł głuchym głosem. — Czy nie mógłbym raz jeszcze ujrzeć Tamary?
Baron uczynił smutną minę i bezradnie rozkrzyżował ręce.
— Niemożebne.
— A ona mnie kocha i ja ją kocham! — zawołał w nagłym porywie buntu. — Ma stracić urodę i młodość przy tym starym trupie?
Po raz pierwszy wesoły błysk przebiegł poza monoklem barona. Odparł jednak poważnie, znakomicie udając wzruszenie.
— Współczuję panu z całej duszy... Taka jest wszakże jej wola... Prosiła mnie usilnie, abym wymógł na panu słowo, że nadal nie będzie usiłował jej widywać...

200